niedziela, 21 września 2014

Paryż, miasto miłości?

Witam was kochani, głupio to pewnie zabrzmi, ale naprawdę tęskniłam za napisaniem posta :) Dzisiaj miała być kolejna recenzja, ale jako, że byłam we Francji, stwierdziłam, że coś jednak o tym mogę napisać ;) Oprócz wyjazdu dzieje się u mnie naprawdę wiele, czasu mam niedużo, bo niestety ( albo stety, ale póki co nie potrafię tego docenić ) okazało się, że szkoła którą wybrałam jest prawie najlepszą w mieście, i już zaczynają zasypywać nas nauką. Pomijając to, naprawdę czuję się przy nowych znajomych jakbym w końcu znalazła swoje bratnie dusze. Wprawdzie w większości nie w swojej, a rok starszej klasie, ale dziwnym trafem zawsze tak miałam, że  bardziej potrafiłam dogadać się ze starszymi rocznikami ;)
Chyba trochę za bardzo się rozgadałam, chyba czas przejść do spraw bardziej dotyczących tego posta :D


Nasz wyjazd do Francji był planowany na cały tydzień. Jak się jednak okazało, większość z tego zajęła podróż, gdyż 20-pare godzin zeszło na jazdę autokarem do samego Paryża. Tam mieliśmy postój 9-godzinny, gdyż kierowcy musieli odpocząć, i dobrze było to połączyć i co nieco zobaczyć.
Ja o odwiedzeniu Paryża marzyłam chyba od zawsze. Kojarzyło mi się z niesamowitą magią i czymś naprawdę wyjątkowym.
 
Było to oczywiście ciekawe, jednak ja osobiście tej magii nie dostrzegłam. Nie kojarzyło mi się to ani z miastem miłości, ani świateł. Może to wina tego, że byłam zmęczona podróżą, może byłam tam w nieodpowiednim czasie. A może po prostu to wszystko jest napędzane dla reklamy bez większego uzasadnienia. Nie wiem, nie potrafię tego stwierdzić.

Na początku pojechaliśmy metrem, aby dojechać w centrum miasta. Pierwszy raz w życiu jechałam metrem i nie powiem, pojechałabym jeszcze raz ;) Później poszliśmy do Notre Dame. Tutaj trochę się rozczarowałam, czy tylko mi kojarzy się ten budynek z bajką " Dzwonnik z Notre Dame "? Zawsze myślałam, że ten budynek okaże się ogromny, mroczny i, że zrobi na mnie naprawdę ogromne wrażenie. Okazało się inaczej, budynek ładny, ale absolutnie nie taki jak w bajce. Ja chyba mam zbyt dużą wyobraźnię :D
 
Później poszliśmy do Luwr. Jednak tylko z zewnątrz, bo jako grupa nie zarezerwowaliśmy wejścia. Jednak tu już trochę czułam się bardziej usatysfakcjonowana, miejsce, zwłaszcza piramida przypominały mi film, który kiedyś oglądałam. Ileś metrów od piramidy było parę takich podwyższeń służących do zrobienia sobie zdjęcia z taką iluzją, że trzyma się tą budowlę za jej czubek. Mieliśmy akurat trochę wolnego i śmiesznie było oglądać, jak każdy tam wchodził i unosił palec kiedy ktoś inny robił mu zdjęcie ;)
Oczywiście podczas wolnego czasu wszyscy wszędzie robili zdjęcia. Moja koleżanka stwierdziła wręcz, że wyglądamy tam jak Chińczycy, którzy na wycieczkach nie rozstają się z aparatami ;) Nasze zdjęcia wspólne oczywiście normalne nie były, ja o mało wręcz nie wpadłam do powyższej fontanny ( pomijając to, że moje koleżanki w końcu chciały mnie do niej wepchnąć :D )
Następnie zaprowadzili nas do Ogrodów Elizejskich. Obiekt jest ogromny, ma wiele posągów ( jednego z nich naprawdę nie mogłam nie sfotografować, ma takiego face palm'a :D ), dużą fontannę i naprawdę miło się siedzi na jednej ze sporej ilości ławek. Tam mieliśmy dużo więcej czasu wolnego, przez jakiś czas siedziałyśmy na ławce, ale w końcu wyruszyłyśmy na poszukiwanie mac donalds'a. Oczywiście nie znalazłyśmy ani jego, ani toalety, ale to jest już drobny szczegół ;d
W międzyczasie szliśmy naprawdę wieloma ulicami Paryża, widzieliśmy Sekwanę, a nawet z daleka Wieżę Eiffla.
Przechodziliśmy również obok mostu z kłódkami. I to jest naprawdę ciekawa rzecz. Calusieńki od początku do końca był zajęty kłódkami z inicjałami, wyznaniami miłości i innymi napisami. Wow, ja to się dziwię, że ten most jeszcze się trzyma. Musi to wszystko sporo ważyć. :p
Później wzięli nas ( trochę siłą ) na rejs statkiem po Sekwanie, nie byłam zbyt zadowolona, zwłaszcza, że nie lubię wody, była 23 i było mi już zimno, i skończyło się to tym, że dość szybko zasnęłam, a później było mi naprawdę baardzo zimno.
I w końcu! Dotarliśmy na punkt widokowy z możliwością zobaczenia wieży Eiffla w naprawdę ładnej perspektywie. Wcześniej co godzinę zamiast świecić, mieniła się mnóstwem świateł, aż w końcu znów zamieniała kolor na jednolity żółty. Wtedy kiedy my tam dotarliśmy, mianowicie o pierwszej w nocy, wieża mieniła się coraz szybciej, aż w końcu zgasła i zapanowała niesamowita ciemność i wręcz pustka.
A my znów wyjechaliśmy autokarem w dalszą drogę.
Celem naszej podróży było La Baule, czyli miejscowość nad samym oceanem.
Nie obyło się bez wyjścia na plażę, gdzie wszyscy rzucili się do zbierania muszli ( które leżały dosłownie wszędzie ), że aż wyglądało to dziwnie, jakbyśmy je pierwszy raz zobaczyli :D Pierwszy raz też zauważyłam zjawisko niesamowitych przypływów i odpływów. Codziennie rano był ogromny przypływ, plaża była malutka, a po południu można było iść i iść, gdyż plaża miała parę chyba nawet kilometrów szerokości. :) Budynki nad samą plażą przywodziły mi na myśl takie jak są w ... Miami? W każdym razie takie jak pojawiają się w filmach ( Czy ja po raz kolejny coś porównuję do filmu? Chyba faktycznie coś ze mną nie tak ). Jedyny minus, to chyba jedzenie, jako, że jestem absolutnie na nie, jeśli chodzi o owoce morza i inne tego typu sprawy. Generalnie nie polubiłam się z francuską kuchnią ( Nie licząc pysznych, chrupiących bagietek, one są wspaniałe! :) )
Cały wyjazd jednak zapamiętam jak najbardziej pozytywnie jako czas spędzony z moimi przyjaciółkami :)

A wy byłyście kiedyś we Francji? Czułyście tę magię czy jednak nie bardzo? ;)
Mam do was jeszcze jedno pytanie. Chcecie, aby następne posty były poświęcone recenzjom, czy temu jak czytać składy kosmetyków i na co w nich uważać? :)